Pas de deux
Widownię oblewa czerń, rozświetlają ją tylko pojedyncze punkciki – jasne gwiazdy. Absolutna cisza. Wszystkie bilety wyprzedane.
Entrée:
Pierwszy solista i solistka ostrożnie zbliżają się do siebie. Odylia stoi na pointach swej nieśmiałości. Zygfryd chciałby zachować równowagę – aplomb jest niezbędny w tym tańcu. Ich ręce spotykają się w jednym punkcie.
Adagio:
Powoli przesuwa się za jej plecy. Całuje ramiona, sunąc subtelnie ustami w kierunku karku. Ona ściska mocno jego dłoń. Coraz mocniej. Wtulają się w siebie tak, jakby oboje byli łabędziami. Coupé Zygfryda. Objął Odylię w pasie. Czuł ruch jej klatki piersiowej, wiedział że ma przyspieszony puls. Zsunął niżej dłoń. Ten maleńki ruch służył do rozpoczęcia innego kroku – rozdarcia paczki.
Wariacja męska:
Tiul Odylii wykonał tour en l’air. Zygfryd gra teraz pierwsze skrzypce, wszyscy patrzą na niego. Każda z gwiazd rozbłyska coraz bardziej, tak jakby biła brawa z zachwytu. Pirouette Zygfryda. Przenikliwe spojrzenie. Jego niebieskie oczy przeszywają partnerkę na wskroś. Czekał na tę chwilę.
Wariacja żeńska:
Odylii uginają się nogi. Pora na jej partię. Pique, bardzo nerwowe pique. Jej stopy odmawiają posłuszeństwa, stoi na palcach z szaleńczego podniecenia i strachu. Czy się uda? Myśli, że nie pasuje do tej roli. Zawsze uciekała od słowa miłość. Była łabędziem niemym. Tour. Piękny obrót, pełen seksualności. Następnie relevé. Odylia myśli, czy on wie, że była kiedyś Odette? Pamięta co przyrzekł jej przed przemianą? Minęło dużo czasu… Jest piękniejsza? Mądrzejsza? Odylia nie wie. My nie wiemy. Zygfryd wie. Inna a jednak to ta sama dziewczyna, co kiedyś… mała baletnica wróciła po 12 latach na to samo jezioro. Dawna Odette odeszła wraz z niespełnionymi marzeniami i samotnością. Wielki świat zdewastował sny tancerki, zdeptał je, zmiażdżył bezpowrotnie. Była tam nikim – niewinną tancereczką, w cieniu wielkich zmanierowanych kobiet, łatwym celem do wykorzystania dla ohydnych mężczyzn, zapchajdziurą, artystką ostatniego rzędu, popychadłem choreografów. Czuła się jak nikt. Jak nic. Dochodziło do tego piekące od środka oddzielenie dusz – to bolało ją najbardziej. Komu było trudniej? Boi się odpowiedzieć przed sobą. Teraz fouettés en tournant. Odylia przypomina obracającego się bąka. Nie wie dlaczego kręci jej się w głowie… przyspieszyła tempo obrotów. Zygfryd czekał. Pamiętał o niej, wiedział, że to ona jest „tą”. Opłaciło się. Rond de jambe. Uniosła nogę do góry, zgięła kolana i efemerycznie wykonała stopą kolisty ruch w powietrzu. Dziś grają inną wersję aktu III Jeziora łabędziego, na najpiękniejsze scenie – prywatnej. Sekwencja obrotów, nieśmiałe piruety. Zastyga w miejscu. Stopy Odylii są ustawione równo jedna przed drugą, ciasno przylegają do siebie, ma skrzyżowane nogi. Ręce uniesione do góry tworzą zaokrąglone linie. Zygfryd opuszcza jej ramiona, unosi ją w powietrzu, po czym kładzie powoli na łóżko.
Coda:
Oboje zatracają się w tańcu: ruchy stają się coraz szybsze, wspólne piruety, mnóstwo partnerowań, podniesień i opadań. Stają się jednością. Wszystko jest płynne i pełne zaangażowania obojga tancerzy. Najlepszy występ ich życia. Wspólny. Coraz cieplej, gorąco, duszno. Księżyc oświetla ich ciała bladą poświatą. Wyglądają jak zjawy. Kolor skóry Odylii jest jaśniejszy niż mleko, prawie przezroczysty, faktura przypomina atłas. Zygfryd nie wierzy, że jest ona realna – wstrzymuje co kilka chwil swój przyspieszony oddech. Tłumi w sobie dźwięki piękniejsze od tych wydawanych przez łabędzie w czasie godów. Odylia nie jest już miłosną niemową. Wykrzykuje to, co chciała powiedzieć partnerowi dawno temu. Wielki finał. Ostatnie ruchy i łzy. Łzy szczęścia. Odylia nigdy już nie będzie zaklętą w niespełnieniu Odette…
Daria Sekuła, absolwentka WUE