Kiedy pasja staje się obowiązkiem?
Całe życie ludzie starają się odnaleźć swoje pasje, hobby, zainteresowania. Jednym się to udaje, innym nie. Miałam to szczęście, że mi się udało. Kocham fotografię. Na początku pożyczałam aparat od taty. Za każdym razem towarzyszył mi stres, czy z kieszonkowego wystarczy mi na kolejną kliszę. Otaczający mnie świat był tak piękny, że starałam się uwiecznić wszystko, co tylko się dało — drzewa w lesie, wyjątkowe samochody mijające mnie na ulicy, ludzi. I zwierzęta. Dużo zwierząt.
Z czasem udało mi się uzbierać na aparat cyfrowy. Przestałam się martwić, że zabraknie mi miejsca na kliszy. Przecież w każdym momencie można było zgrać zdjęcia z karty pamięci na komputer. Jak ja kocham za to technologię. Ze spokojem mogłam rozwijać swoją pasję. Fotografowałam coraz to nowe rzeczy, uczyłam się coraz to nowych technik. W miarę rozwoju umiejętności, oprócz próśb koleżanek czy kolegów, zaczęłam dostawać płatne oferty wykonywania zdjęć. Jakaż to była radość dla nastolatki, gdy w przyjemny sposób mogła zarobić swoje własne pieniądze. Ale z każdym kolejnym wykonanym zdjęciem odczuwałam, że moje serce bije mocniej, gdy kieruję obiektyw na puchate, czworonożne stworzenie. Trochę zajęło mi zrozumienie, że praca ze zwierzętami i aparatem to coś, co chciałabym robić w swoim życiu.
Czar przyjemnej pracy prysł, kiedy przyszedł czas brutalnego rozstania się z aparatem. Został skradziony i słuch po nim zaginął. Mam nadzieję, że chociaż dobrze służył kolejnemu właścicielowi. Poddałam się i kolejnego nie kupiłam. Może to jednak nie było do końca dla mnie? Może los tak chciał? Została mi druga miłość — zwierzęta. Oddałam im całe swoje serce. Ta bezinteresowna miłość rekompensuje wszystkie zjedzone buty, pogryzione ściany czy podrapane meble. Podczas wolontariatu w schroniskach można poznać nie tylko wiele wspaniałych zwierząt, ale także mnóstwo cudownych ludzi. Ludzi o wielkim sercu.
Z biegiem lat można zaobserwować u ludzi coraz więcej empatii w stosunku do zwierząt. Nie ma już wszechobecnego przyzwolenia na krzywdę naszych „braci mniejszych”. Prężnie rozwijają się Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami (TOZ). Pogotowia dla zwierząt i fundacje coraz bardziej nagłaśniają swoją działalność na rzecz ochrony zwierząt i poprawy warunków ich bytu.
Najbliższa memu sercu jest Fundacja Rasowy Kundel. Prowadzą je osoby niesamowite, pełne pasji i zaangażowania. Każdy dzień obserwacji ich działalności, zarówno w mediach społecznościowych, jak i na żywo, dostarcza wielu cennych doświadczeń. Motywuje do działania i rozwoju. Pozwala odkrywać nowe możliwości — kursy, szkolenia.
Ale kiedy pasja staje się obowiązkiem? A no właśnie wtedy, kiedy jesteśmy w czymś dobrzy, w pełni zaangażowani. Ludzie, widząc to zaangażowanie, uważają, że naszym obowiązkiem jest robić to dalej i bezinteresownie. Ale my chcemy bezinteresownie robić coś dla zwierząt, nie dla ludzi. Może nie my, nie uogólniajmy. Ja. Niemal każdego dnia pojawiają się wiadomości, telefony z pytaniami lub wręcz żądaniami. Żądaniami pomocy, uzyskania porady. Fundacje mają ograniczone zasoby i środki, nie są w stanie pomóc każdemu. Na początku działalności robimy wszystko z pasji — żeby pomóc psom, kotom czy ptaszkom w potrzebie. Robimy to z dobrej woli, dobrego serca. Ale każde stwierdzenie „pomóż, bo Ty masz możliwość, a ja nie”, wymuszanie na nas tej pomocy sprawia, że przestajemy czuć pasję do naszego działania, a czujemy przymus i obowiązek. A kiedy pasja staje się obowiązkiem, przestajemy odczuwać satysfakcję z naszych działań.
W głowie rodzi mi się wiele pytań bez odpowiedzi. Czy moje działania mają sens? Czy przynoszą oczekiwane rezultaty? Czy nie jestem tym już zmęczona? Czy przez nadmiar obowiązków związanych z moją pasją nie zaniedbuję bliskich? Czy uda mi się z czasem uzyskać odpowiedzi na te pytania? Czy nadal czuję satysfakcję ze swoich działań, czy jest to już mój obowiązek?
Adrianna Redosz