Cienka granica tolerancji
W internetowym słowniku PWN wyrażenie „chamstwo” wyjaśnione jest jako ogół cech właściwych chamowi; zachowanie charakterystyczne dla chama; ordynarność, grubiaństwo, nieokrzesanie. W tym samym słowniku pod hasłem „bezczelny” znajdziemy nieliczenie się z niczym i nikim, odznaczające się także zbytnią pewnością siebie.
Kim jest frajer? Każdy wie. Jakie skutki może przynieść próba postawienia kogokolwiek w tej niechlubnej roli? Przeczytajcie.
Proces aklimatyzacji w nowym miejscu pracy nie jest łatwy. Z kim przyjdzie mi pracować? Czy, jak to zwykle bywa, będą się mną wyręczać przy najbrudniejszej robocie? Czy są życzliwi, a może są fałszywi? Czy można im zaufać i jak mnie przyjmą? Być sobą, czy grać? Zgrywać cwaniaka czy pokorną owieczkę?
Nie raz, nie dwa zmieniałem pracę, zdając sobie sprawę, jak trudno jest pierwszego dnia, jak ciężko czasem zrobić pierwsze pozytywne wrażenie gdy wszystko leci z rąk. Stres, pot i niepewność.
Dlatego obiecałem sobie kiedyś, że gdziekolwiek będę pracował, zawsze będą przyjmował „świeżaka” ze zrozumieniem, ciepło i w taki sposób, by zminimalizować jego stres, żeby dostrzec potencjał, jaki może posiadać.
Obietnice składane sobie i teoretyczne założenia bardzo często giną śmiercią tragiczną, roztrzaskując się o barierę tworzoną przez rzeczywistość.
– Idziesz zapalić? Mamy jeszcze parę minut – zapytał mnie szef, gdy wychodziliśmy z szatni.
– Dlaczego nie? – odpowiedziałem.
Rozsiedliśmy się wygodnie na tarasie i w ciszy, kontemplując kwadraturę bryły Galerii Centrum, zaciągaliśmy się raz po raz Lucky Strikiem.
– Siemacie, dzień dobry Szefie. Adaś poczęstuj papierosem, bo, bo… zapomniałem, nie miałem czasu kupić. – Ciszę przerwał głos naszego nowego pracownika.
– Proszę – wyciągnąłem paczkę z kieszeni.
Po przerwie, poranek na kuchni mijał niczym przejażdżka na karuzeli – zdecydowanie za szybko.
Zaczęło brakować mocy. Wyciągnąłem kawę z szafki, szklanki, wrzątek, cukier, mleko.
Zaabsorbowani zbliżającą się godziną lanczu, pracowaliśmy z Szefem w pospiechu, nie mając nawet czasu na zwykłe rozmowy o niczym.
Ten umowny spokój zniszczył nagle swoim stwierdzeniem nasz nowy przodownik pracy.
– Widzę, że wszyscy kawkę piją, tylko nie ja – skomentował krótko widząc przed nami dwie stojące szklanki.
– Bo gdybyś do kurwy nędzy zachował się jak kolega i kupił kawę, tak jak obiecałeś wczoraj po tym, jak wypiłeś całą moją, mam w dupie, co na to twoje serce, byś teraz też pił – wyrzuciłem z siebie ogarniającą mnie złość, na chwilę nie przestając utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego.
Zdziwiłem się. Nie zauważyłem na jego twarzy najmniejszej oznaki zmieszania, jakiejkolwiek emocji. Stał i patrzył na mnie, tak po prostu. Nie należę do osób bojaźliwych, ale jakaś część mnie szeptała mi: „To psychol”. Odwrócił się i wrócił do „przygotowywalni” za ścianę.
Szef spojrzał na mnie, mrugnąłem okiem. Stanowimy świetny zespół, rozumiemy się bez słów, doskonale się uzupełniamy. Oboje wiedzieliśmy, że zbliżają się problemy. Po jakiś 30 minutach ciszę przerwał znowu jego głos.
– Szefie, szefie mogę iść zapalić, tył prawie cały ogarnąłem, zadzwonię przy okazji do dziewczyny zapytać co u niej?
– Tak, jasne, leć, ale tak na jednej nodze, gdy wrócisz pomożesz nam na przedzie, bo w czarnej dupie jesteśmy – rzucił Szef, nawet nie patrząc w jego stronę.
Nazywam to szóstym zmysłem, moim szóstym zmysłem. Zdolność do przewidzenia tego, co stanie się za chwilę, tego co ma miejsce niespodziewanie, gwałtownie. Też się nie obróciłem, nasłuchiwałem i czekałem. Czekałem na tę chwilę jak cholera, by móc w końcu wyrzucić z siebie wszystko, aby dać upragnioną lekcję, dać ponieść się fali słów.
– Adaś, to ja sobie wezmę papierosa od ciebie, a kiedyś ciebie odczęstuję – oświadczył świeżak, na chwilę po tym, jak sam poczęstował się papierosem, i w tej właśnie chwili zmierzał w stronę wyjścia z kuchni.
– Wiesz, generalnie to wolałbym, abyś papierosy sobie kupił i palił swoje, bo nie wiem czy wiesz, ale papierosy nie włosy, na dupie nie rosną – rzuciłem, rozpoczynając dopiero swój wywód. Szef momentalnie przerwał pracę, odwrócił się w naszą stronę i milcząc, słuchał.
– Oj tam, oj tam – palnął świeżak, podszedł do mnie i poklepując mnie po plecach, dorzucił – luźna guma.
Jeżeli kiedykolwiek wcześniej pałałem do kogokolwiek jakąkolwiek formą nienawiści, to to, co poczułem właśnie w tej w chwili, stawiało dawną nienawiść w świetle małego, nic nie znaczącego focha. Wybuchłem.
– Słuchaj, kurwa twoja mać, właśnie przekroczyłeś cienką granicę tolerancji, akceptowania twojego skurwiałego zachowania, bardzo cienką granicę, dzielącą sposób traktowania mnie jak frajera, nie jak kolegi! – krzyczałem – nie jestem twoją skarbonką, nie przypominam sobie, abyśmy kiedykolwiek ze sobą spali, byś traktował to, co moje, jak twoje. Dlatego powiem ci to tylko raz. Wrócisz się w tym momencie, wsadzisz papierosa z powrotem do mojej paczki, przeprosisz mnie. Po co mnie okłamujesz? Nie masz pieniędzy? Wystarczy powiedzieć? Nie masz odwagi? Podejdź do menadżera, poproś o paczkę, odliczą ci przy wypłacie. Nie jestem twoim kolegą, przyjacielem, znajomym, byś mnie klepał po plecach, jak klacz rolną w przypadku pojawienia się problemów. Nie jestem twoją rodziną, twoją dziewczyną, twoim osobistym Polskim Czerwonym Krzyżem. – Gdy kończyłem ostatnie zdanie, na kuchni zrobiło się tłoczno. Co zrobił świeżak? Zapytał Szefa.
– Szefie, czy poczęstuje mnie Szef papierosem?
Adam Adaszyński, absolwent WUE