Przyjacielu, wybacz mi formę…
Teoretycy pióra i atramentu wymyślili świat form dla słowa pisanego, aby każdy tekst dało się sprytnie zaszufladkować. Te sztuczne granice, osaczające kreatywność pisarza, często bywają źródłem nieporozumień. Gdy poeta nada swym strofom kolor biały, a wersy niebezpiecznie blisko zbliżą się do marginesu – czy to wciąż będzie wiersz, poezja, czy już może proza, dialogi bądź monolog? I któż mógłby być sędzią dla oceny o formie tego czy innego teksu – intencje twórcy czy wrażenia czytelników, a może głos „powszechnie szanowanego znawcy tematu”, który ciągiem literek – „prof.” podpiera swoje werdykty?
W tym przypadku jako twórca zmuszony jestem oscylować między esejem a felietonem. I choć dumnie powiem – oto felieton, przekroczę nie tylko rubrykę na stronie, ale również szturmem podbiję kolejne strony!
Felieton jest jak seksowna kobieta, lekko pijana czerwonym winem, która w karczmie opowiada zgromadzonym ludziom o aktualnych sprawach z ich miasta, a także komentuje wieści z „szerokiego świata”. Słuchają jej, bo ma autorytet. Słuchają, bo wiedzą, że każdy nachalny zalotnik niechybnie zasmakuje jej sztyletu – ostrego niczym jej intelekt i przenikliwego jak jej zdolności do obserwacji zjawisk. W kilku zdaniach potrafi streścić niemal wszystko, a jej komentarz do wiodących wydarzeń, inni chętnie cytują jakoby był ich własnymi przemyśleniami na dane tematy. Niebanalny humor i złośliwy sceptycyzm – oto cała ona!
Esej jest jak filozof mieszkający w swej pustelni na obrzeżach miasta. Jego wiedza jest szeroka, w jego słowach „żyje” mądrość. Zainteresowani zadają sobie trud odnalezienia jego siedziby i z radością słuchają długich i błyskotliwych przemówień na dowolny temat. Kto – jak nie on – dogłębnie zbada trudne kwestie i tym samym da niewtajemniczonym możliwość trafnych refleksji?
Ona – felieton – ogień, on – esej – woda, synteza tej pary – bękart żywiołów – oto tekst, który masz teraz przed oczami.
Zmysły czasem kłamią…
Mówiąc o oczach, czy tak naprawdę zawsze możesz im ufać? Zastanów się nad tym przez chwilę. Większość obecnych schizofreników również kiedyś ufała swoim zmysłom. A narkomani? A nałogowi alkoholicy? Złudzenia optyczne, „przewidzenia”, zjawisko mirażu… A może zaś miewałeś (płeć piękna niech mi wybaczy formę zwracania się w tym tekście, to tylko konwencja ku ujednoliceniu przekazu; z miłą chęcią witam wszystkie damy czytające moje słowa) sny, w które wierzyłeś tak bardzo, że jedynie nagłe przebudzenie odarło je z pozorów realności?
Ale pomińmy te skrajności, w końcu „zwykła codzienność” daje nam dużo przykładów przekłamań naszej percepcji. Oglądałem kiedyś program w telewizji, który ukazywał malarza wykonującego obraz tego samego krajobrazu na przestrzeni lat. Przyjmując, że dany krajobraz nie uległ wielkim zmianom w tym czasie, prawdą okaże się, że wzrok malarza (ku jego zdumieniu) zmieniał się. Naukowcy twierdzą, że oczy ludzkie wraz z upływem czasu nieco inaczej odbierają barwy. Tak więc jeśli przykładowy, dobry artysta w wieku młodzieńczym namalowałby obraz misia (maskotki) w jaskrawo pomarańczowej barwie, ta sama próba, już w podeszłym wieku – przy podobnych warunkach oświetlenia – mogłaby dać wynik znacznie bardziej stonowanego koloru pomarańczowego (oczywiście nasz malarz czasem prał tego misia – nie jest to więc kwestią zakurzenia). Wielu ludzi twierdzi, ze śnieg (dotyczy to także np. cukru i soli) jest biały, a nie zdają sobie sprawy, że śnieg nie posiada żadnej barwy. Gdyby naprawdę był biały, po rozpuszczeniu musiałby wyglądać jak ciecz przypominająca mleko! Rzecz polega na załamaniu światła odbijanego od przezroczystych drobin śniegu, co daje nam złudzenie białego koloru. Poza tym (ostrzegam, że pozwoliłem sobie na drobną generalizację) homo sapiens nie dostrzega podczerwieni ani ultrafioletu (co potrafią niektóre gatunki zwierząt). Zapraszam cię czytelniku do małego eksperymentu. Weź kamerkę cyfrową (może być też aparat zamontowany w telefonie komórkowym) i podstaw pod obiektyw przednią część pilota od telewizora (tam gdzie znajduje się dioda wysyłająca impuls). Teraz naciskaj guziki na pilocie. Przy większości standardowych pilotów zaobserwujesz, że w podglądzie kamery widać migające światło przy naciskaniu guzików, „gołym okiem” natomiast nie zauważysz żadnego światła.
Słuch również nie zawsze oddaje obiektywną rzeczywistość. Różne języki na świecie wpływają na mentalność ludzi, którzy się nimi posługują. Pozostańmy jednak przy języku polskim. Występuje w nim interesujące zjawisko, kiedy ostatnia litera wyrazu jest taka sama jak w wyrazie następnym. Ludzie często wymawiają wtedy dwa wyrazy łącznie (np. „jest to” jako „jesto”). Mimo to sens z reguły pozostaje zrozumiały dla słuchaczy. Niedawno byłem świadkiem dyskusji ludzi, którzy kłócili się czy pewien wokalista użył słów „(…)zmieszaj ją(…)” czy „(…)zmieszają(…)”. Każda z tych opcji ma zupełnie inne znaczenie, musimy wspierać się kontekstem kilku linijek utworu, aby wskazać dobrą (miejmy nadzieję) odpowiedź. Pomijając tę ciekawostkę lingwistyczną zauważmy, jak często zdarza się nam „przesłyszeć” lub, z drugiej strony, jak często nasz rozmówca błędnie powtarza informacje, które mu przekazaliśmy (przypomnij sobie zabawę w głuchy telefon z lat dziecięcych).
Zmysły, zmysły… Węch i smak – kwestia gustu! Niektórzy kochają zapach benzyny, inni nie cierpią. Jedni lubują się w warzywach, inni pieszczą podniebienie mięsem. Dla „cioci Joli” kawa z trzema łyżeczkami cukru nadal jest gorzka a rosół niedosolony. Gdy zaś „wujek Alfons” spróbuje to samo – stwierdzi, że kawa jest obrzydliwie słodka, a zupa za słona.
Przejdźmy do zmysłu dotyku/czucia. Dla „gruboskórnego” ciosy boksera są jak masaż (trochę przesadzam), a dla delikatnego lekkie szturchnięcie kończy się bólem i siniakami. Dla Afrykanina nasza polska zima może być bardziej dotkliwa niż dla nas, z kolei na Eskimosie ta sama zima może nie robić żadnego wrażenia.
Każdy człowiek trochę mniej lub bardziej różni się w odbiorze tego samego świata poprzez swoje zmysły. Narządy zmysłów również bywają w lepszej lub gorszej kondycji i są bardzo zależne od wielu czynników. Mam nadzieję, drogi czytelniku, że twój wzrok jest na tyle dobry i wytrwały, że nie opuści mojego tekstu aż do ostatniej kropki.
Zdradzę ci cel!
Przyszła już pora, abyś poznał cel mojej wypowiedzi: udowodnienie, że wszystko co ludzie mówią i myślą to tylko subiektywne opisy świata, zawsze wymykające się tzw. prawdzie obiektywnej. Może się teraz ze mną zgodzisz – powiesz, że to banalne i oczywiste. Może się oburzysz i zakrzykniesz, że istnieją fakty odporne na podważenie. To nie ma jeszcze teraz żadnego znaczenia. Gdy pomogę cię poszerzyć perspektywę – sam podejmiesz decyzję w co chcesz wierzyć.
Fryderyk Nietzsche podobno stwierdził, że nie ma faktów, a są tylko interpretacje (paradoksalnie samo to twierdzenie pretenduje do miana faktu, tym samym przecząc samemu sobie i zniżając się do poziomu biednej interpretacji). F. Nietzsche dopóki nie uległ chorobie psychicznej miał ponadprzeciętny intelekt i dlatego warto rozważyć jego złotą myśl. Notabene wielu geniuszy kończyło marnie, w szponach szaleństwa (m.in. znany mi z mojego – odległego już czasowo – zainteresowania szachami, wybitny szachista Paul Morphy). Nie śmiem wątpić, że każdy geniusz zawiera w sobie szczyptę szaleństwa (potraktuj to zdanie z dystansem). Wróćmy do p. Nietzschego, musimy dogłębnie przyjrzeć się sformułowaniu „Nie ma faktów, są tylko interpretacje”. Na potrzeby mojego felietonu spłycę w pewnym sensie to twierdzenie, tzn. zanalizuję je w oderwaniu od jakże bogatej filozofii tego myśliciela. Zatem przyjmiemy tezę sensu stricte bez naleciałości ideologicznych związanych z jej autorem (rozważając stwierdzenie jako wytwór bezosobowej siły). Dzięki temu niniejszy wywód zyska wymiar bardziej uniwersalny. Moim zadaniem, drogi czytelniku, jest – poczynając od świata zmysłów – krok po kroku, bezwstydne wnioskowanie, które prowadzi do okrutnej prawdy – ludzie na ogół są zaślepieni subiektywizmem; fakty to tylko indywidualne (lub powszechnie przyjęte) interpretacje rzeczywistości, bezskutecznie aspirujące do zbliżenia ku prawdzie obiektywnej. Poszukajmy razem (jako odbiorca wspierasz mnie dając mi motywację do poszukiwań i zapisu całości tego procesu) człowieka obiektywnego, doskonałego i bezstronnego obserwatora. Czy istnieją takie jednostki?
Pułapki języka
Rzucę trochę światła na język z dużo wyższej perspektywy niż zrobiłem to poprzednio. Język nie tylko w rozumieniu systemu znaków werbalnych i pisemnych służących do komunikacji, ale przede wszystkim jako narzędzie, za pomocą którego ludzie tworzą swoje opisy rzeczywistości (zazwyczaj wynikające z mieszaniny zasłyszanych informacji i niekończących się dialogów wewnętrznych).
Jiddu Krishnamurti powiedział kiedyś, że małe dziecko obserwujące wróble, za każdym razem jest zachwycone niepowtarzalnością każdego napotkanego osobnika. Natomiast gdy rodzice powiedzą dziecku, że to jest „wróbel”, wraz z nauką nowego słowa dziecko traci w dużej mierze zainteresowanie tymi ptakami. Jego umysł zaczyna kategoryzować wszystkie wróble, dziecko mówi wtedy: „to tylko kolejny wróbel, już to znam”. Ludzie czasem zdają się wierzyć, że słowa są tożsame z obiektami, których dotyczą. To szalone twierdzenie zmierza w kierunku absurdu, który stawiałby znak równości między żywym, konkretnym zwierzęciem – kotem, a ciągiem trzech liter ułożonych w poprawnej kolejności – „K” „O” „T”. Wszakże każde źdźbło trawy na tym świecie jest różne od wszystkich pozostałych! Nawet biorąc dwa długopisy, wyprodukowane chwilę wcześniej w fabryce, tak naprawdę nie otrzymamy identycznych przedmiotów. Na pozór identyczne długopisy zdradzą swoją indywidualność w zależności od czułości mikroskopu i zdolności obserwatora.
Ktoś stwierdzi, że dziś jest ciepło na zewnątrz. Co to jednak tak naprawdę znaczy? W którym dokładnie miejscu na termometrze zaczyna się ciepło, a kończy zimno? Gdy ja wychodzę ze znajomymi na papierosa w jesienne popołudnie widzę, że oni drżą z zimna ubrani w kurtki, podczas gdy ja czuję się dosyć dobrze w samej tylko bluzie. Oni powiedzą, że jest strasznie zimno, ja stwierdzę, że jest dosyć znośnie i które z nas będzie miało rację?
Język służy uproszczeniu komunikacji i ułatwia nam funkcjonowanie w świecie takim jaki znamy (np. tygrysy zapewne nie potrzebują tak złożonej struktury języka do egzystencji). Eksperyment z tzw. językiem E-Prime, zakładał zwiększenie dozy obiektywizmu dla wypowiedzi ludzi. Stosując się do języka E-Prime, Kasia zamiast powiedzieć, że jest jej zimno, powiedziałaby, że jej ciało odczuwa obecne warunki atmosferyczne, które w przełożeniu na interpretację jej umysłu, doświadczeń i języka określiłaby jako zimno. Zaiste zwariowany byłby świat, w którym ludzie posługiwaliby się takim „wynalazkiem”; niewinna pogawędka sąsiadów o pogodzie mogłaby doprawdy trwać ponad godzinę! Mimo, że funkcja upraszczająca języka jest naturalnie słuszna w swej praktyczności, jest to kolejny element, który oddala nas od świata obiektywnego…
Źródło nieporozumień
Tym źródłem jesteśmy my sami. Nawet przy założeniu, że nasze zmysły są doskonałe, cała reszta naszej istoty zniekształca naszą percepcję. Nasza pamięć, zdolności kognitywne, osobowość, język którym się posługujemy, poglądy i doświadczenia, a nawet tak błahe rzeczy jak samopoczucie – niechybnie sprawiają, że gdybyśmy razem obejrzeli to samo wydarzenie, opis, który później przelalibyśmy na papier, mógłby być co najwyżej zbliżony. Ludzie (większość) z wielkim dystansem oglądają w telewizji przekaz o katastrofie lotniczej. Gdy zaś okaże się, że na pokładzie mógłby być ktoś z ich znajomych lub bliskich, odbiór wydarzenia zmienia się drastycznie. Wydarzenie pozostaje to samo – spadł pewien samolot, ale opis rzeczywistości, który widz tworzy dla siebie w wyniku recepcji informacji jest zależny od szeregu czynników. Dam ci inny przykład. W Polsce, przy każdym większym zamieszaniu na tle politycznym i ogólnokrajowym – jakie są reakcje społeczne? Abstrahując od obojętności, najczęściej mamy do czynienia z dwoma postawami. Przeciwnicy rządu (zwolennicy opozycji?) dopatrują się winy w działaniach obecnej władzy; ci, którzy solidaryzują się z obecną partią rządzącą, bardziej skłonni są szukać winy po stronie opozycji. Mam wrażenie, że to polityka i religia, ze względu na swoje możliwości manipulacji, najbardziej „oślepiają” ludzi. Jestem człowiekiem religijnym, ale brzydzę się każdą formą fanatyzmu, bez względu na religię, której dotyczy. Polityka i religia nieraz bywały powodem przelania hektolitrów krwi, przez ludzi, którzy w pełni zaufali subiektywnym (i jak często bzdurnym!) ideom. Gdy ludzie nazbyt emocjonalnie, naiwnie i bezrefleksyjnie wierzą w cudze poglądy, stają się głusi na argumenty przeciwników (czasem słuszne) i są tak daleko od obiektywizmu jak dzieci rzucające patyki w górę, z nadzieją, że trafią w słońce.
Ty sam, mój przyjacielu, odbierasz każdą linijkę tego tekstu w tak unikalny sposób, że nie ma, nie było i nie będzie na świecie drugiego takiego człowieka, który miałby identyczne wnioski i odczucia z tej lektury.
Pomyślmy zatem kim miałby być idealny dziennikarz. Osobnik, który każde wydarzenie opisze zgodnie z rzeczywistością, nie faworyzując z żadną ze stron i przekazując wszystkie informacje, które muszą zostać uwzględnione – ani jednej więcej, ani jednej mniej. Obawiam się, że musiałby to być zaawansowany robot. Pomijając poziom naszej aktualnej technologii, problemem jest to, że nigdy nie uda się subiektywnym naukowcom stworzyć w pełni obiektywnego oprogramowania dla takiego robota…
Dajcie mi „fakt”, a ja go podważę!
Wszystkie fakty są względne. Zmysły bywają zwodnicze, a osoba świadka determinuje sposób zapisu obserwacji. Stwierdzenie, że Ziemia krąży wokół Słońca, opiera się na zaufaniu do obecnego systemu edukacji oraz wiedzy naukowców. Zakładając, że sami mielibyśmy wystarczającą aparaturę do wysunięcia takiego wniosku, nie jesteśmy w stanie wykluczyć nieskończonej liczby czynników podważających nasze spostrzeżenia (jak choćby możliwość halucynacji, błędne powiązanie zbioru danych, wpływ osób trzecich na działanie naszego sprzętu etc.). Nawet tak proste stwierdzenie, że istnieje krzesło, które widzimy przed sobą, fizyka może odeprzeć zwracając uwagę, że jest to (jak i wszystko inne w świecie materialnym) jedynie zbiór atomów, które poruszając się w określony sposób, tworzą formę, którą nazywamy krzesłem. Chociaż widzimy nieruchome krzesło, w rzeczywistości nie ma ułamka sekundy, w którym nie zachodziłyby w nim zmiany.
Czas jest doskonałą negacją faktów. Konfrontując dowolny przedmiot z linią czasu zauważymy, że jego istnienie jest względne. Mój dom nie istniał wieki temu, za milion lat zapewne nic z niego nie pozostanie. Sformułowanie „jest pewien dom” w zderzeniu z ciągłością czasu zdaje się kpiną. Pewien wyjątkowy malarz i poeta (znany głównie z tego, że był okultystą) Austin Osman Spare, proponował podobną zasadę negacji, metodę „Ani-Ani”. Wedle tej techniki każde przekonanie, a szczególnie te które podlegają wpływom czasu, łatwo zanegować. Przypomina to buddyjskie twierdzenie o przemijalności wszystkiego. Na nocnym niebie dostrzeżemy gwiazdy, które tak naprawdę już dawno temu zakończyły swój żywot. To, co widzimy, to jedynie światło, które potrzebowało wielu lat, aby dotrzeć do naszego nieboskłonu. Gdy ja zawołam znajomego oddalonego ode mnie przestrzenią, słowa, które usłyszy – będą minimalnie przesunięte w czasie w stosunku do momentu, w którym wydałem z siebie głos; różnica będzie wynikać z konieczności przebycia pewnego dystansu przez falę dźwiękową.
Obecnie istnieje wiele systemów psychologicznych (quasi-psychologicznych?) przypisujących sobie możliwość podważenia dowolnego przekonania/myśli. Jednym z nich jest tzw. „The Work” autorstwa Byron Katie. Jej metoda polega na przerobieniu serii pytań, które prowadzą pytającego do konkluzji, że to – w co wierzył – to tylko „historia” jego ego, nie mająca wiele wspólnego z rzeczywistością. Być może tego typu techniki leczą niektórych ludzi z choroby „sztywnych przekonań”, ja jednak dalej szukam człowieka obiektywnego.
Tako rzecze Budda
Mistycy od tysiącleci twierdzili, że mają dostęp do obiektywnej rzeczywistości. Czy rzeczywiście lata medytacji mogą nas zbliżyć ku „prawdziwemu światu”, do faktów o sobie samym i o życiu, którego jesteśmy częścią? Metoda wydaje się „prosta”: anihilacja ego poprzez medytację (dajmy na to – sławne samadhi) prowadząca do odkrycia w sobie pierwiastka boskości i z poziomu wyższej świadomości (wynik scalenia człowieka i Boga) ujrzenie prawdy o życiu; względny powrót do niewinności i zdolności obserwacji dziecka, przy jednoczesnym zachowaniu dojrzałości zdobytej dzięki społeczeństwu – wyjście „poza słowa”, korzystając z pomocy języka choćby w celach „po-oświeceniowej” koegzystencji. Sentencje typu: „w Ciszy mieszka Bóg”, „Gdy zanika małe ja, pojawia się miejsce dla prawdziwej jaźni” itp. świetnie wpisują się w ten klimat. Jest to kierunek, na który nakłaniają nas mistycy wszystkich czasów (łącznie z ludźmi, którzy czynili wysiłki, aby na płaszczyźnie duchowej zbliżać do siebie Okcydent i Orient, m.in. jezuita Anthony de Mello oraz pisarz Paul Brunton).
Wybacz czytelniku jeśli nużą cię te „wschodnie teorie”; mimo wszystko, jest to punkt naszych poszukiwań, którego nie sposób pominąć. Czy rzeczywiście „przebudzeni” mistycy są ludźmi obiektywnymi? Być może tak, jednak należy pamiętać, że są nimi jedynie wtedy kiedy milczą, bowiem każda próba użycia języka zmusza ich do ponownego odwołania się do struktury ego (choćby bardzo stłumionej).
Załóżmy, że nad wodami Gangesu spotkam jogina „z prawdziwego zdarzenia”. Na tyle zaawansowanego w swoich praktykach, że będzie w stanie wykazać, że każde z moich twierdzeń jest tylko iluzją. Idąc za przykładem, jako swojego oręża użyję – cogito ergo sum! Jogin uśmiechając się przebiegle (a jak!) odpowie, że oparcie istnienia jaźni na zdolności dostrzegania procesów myślowych polega jedynie na błędnej identyfikacji widza i mocy widzenia, powołując się tym samym na pojęcie „asmita” wywodzące się z Jogasutr Patańdżalego (oczytany skurczybyk!). Zastanawiając się co mu „podrzucić”, aby przyznał mi rację, wyciągnę w końcu najsilniejszy atut z mej talii faktów – „Ehja Aszer Ehja” (transkrypcja fonetyczna mojego autorstwa hebrajskich słów, którymi Bóg zwrócił się do Mojżesza; jedno z imion Boga, tłumaczone u nas zazwyczaj – „Jestem Który Jestem”). Gdy już wytłumaczę biedakowi w czym rzecz, nie będzie miał wyboru – przyzna mi rację. Sformułowanie „jestem, który jestem” usuwa wszelkie identyfikacje ego (np. jestem tym ciałem, tym nazwiskiem, mężem, żoną, biznesmenem, prawnikiem itd., w zamian zostawiając jedynie poczucie czystego istnienia) i tym samym stanowi klucz do możliwości „spotkania” człowieka ze Stwórcą. Teza o tym, że się istnieje, że samo istnienie nie podlega negacji, jest uznawana przez większość mistyków. Wiele medytacji w zasadzie prowadzi do „świadomości – jestem”, jako punkt wyjścia na drodze do Boga bądź Prawdy.
Zalecam ci lekturę pisarzy – mistyków, a jeśli dopisze ci szczęście i trafisz na dobrą pozycję, odkryjesz, że ich tok myślenia jest zazwyczaj dużo bardziej obiektywny i neutralny od tego, do czego przywykliśmy w popularnej literaturze i prasie. Pozytywnie zaskoczy cię styl odznaczający się niezwykle trafnym rozumowaniem i zdrowy dystans, jaki ci autorzy mają do opisywanych zagadnień (tylko traf na dobrą książkę, bo wśród tego typu literatury możesz równie dobrze zagubić się w bagnie nonsensów).
Sam nigdy nie zostanę prawdziwym mistykiem, moja mentalność i styl życia nie pozwalają na spędzanie całych dni na medytacjach. Dobrze jednak jest wierzyć (choć to może być kolejna naiwna interpretacja), że istnieją ludzie, których wzrok jest bardziej niezależny od stereotypów niż mój wzrok; których umysły znacznie sprawniej penetrują prawdy tego świata. Dobrze jest wierzyć, że człowiek może być istotą obiektywną.
Mapa nie jest terytorium
„Mapa to nie jest terytorium” – zdanie to przypisuje się twórcy semantyki ogólnej, filozofowi Alfredowi Korzybskiemu. Mówi ono (zdanie) o tym samym, o czym opowiadałem przez cały felieton. Każdy opis świata jest jedynie interpretacją, każdy człowiek inaczej odbiera te same sytuacje.
Świadomy jestem, że w szczególności długością tego tekstu, dokonałem gwałtu na etymologii słowa felieton, wszakże istnieją jednak książki, które w całości można by nazwać felietonem (moja pycha i zarazem uczciwość – rzadko czytam cudze felietony – zabraniają mi czynić w tym miejscu reklamę konkretnych dzieł, aczkolwiek, w tym przypadku wierzę, że chwila poszukiwań przyniesie ci sukces). Formy i konwencje muszą służyć twórcy, a nie na odwrót. Temat, który potrzebuje tysiąca słów nie powinien być okrojony do choćby 999 słów. Takie jest moje zdanie, przypuszczam, że je podzielasz wraz ze mną – drogi czytelniku.
Świat, w którym żyje ja i twój świat czytelniku nie są tym samym. Przyjmując, nawet podobieństwo charakterów i zdolności intelektualnych, to wciąż będą dwa różne światy. Potrafimy tworzyć relacje, tworzyć społeczeństwo; nasze opisy rzeczywistości znajdują punkty wspólne. Jednak żaden z nas nie jest całkowicie obiektywny. Komu zresztą przyszłoby oceniać, który z nas jest przynajmniej bliżej obiektywności? Nigdy nie spotkałem człowieka obiektywnego. Znalazłem niewiele prawd, odpornych na ataki ostrza sceptycyzmu. Jednak wierzę w to i w tamto, tak jak i ty. To pozwala nam żyć i funkcjonować w tej subiektywnej rzeczywistości. Prawdziwe życie zawsze wymyka się opisom, nie mieści w słowach żadnego języka (ponownie przepraszam – za sięganie do mistycyzmu – tych, których to drażni). Jedyne co możemy zrobić to tworzyć takie opisy rzeczywistości, które pomagają nam i ludziom z naszego otoczenia zbliżać się do szczęścia i lepiej radzić sobie w życiu. Mówić sprawozdania ze swych obserwacji starając się być obiektywnym (to „staranie” samo w sobie jest czymś szlachetnym i niecodziennym), rozumieć przyczyny różnorodności poglądów i spostrzeżeń u innych ludzi, tym samym akceptować tę różnorodność. Żyć tak, jak gdyby pytanie o prawdę obiektywną, pytanie – które jest głodne odpowiedzi – nigdy nie zostało zadane!
Daniel Sobczyński, absolwent WUE