Biały Tygrys Me
Było rano, jakiemuś zabłąkanemu promieniowi słońca udało się wślizgnąć przez okno. Padł na łóżko, na którym spała młoda kobieta. Me przeciągnęła się leniwie [Biały Tygrys poruszył wibryssami, potem ziewnął odsłaniając wspaniałe zębiska]. Rude loki Me odcinały się od bieli poduszki, wiły się we wszystkich kierunkach jak węże na głowie mitycznej Meduzy. Smukłe ciało otuliła śnieżnobiałym prześcieradłem. Czując ciepło słońca na policzku, powiedziała, z wciąż zamkniętymi oczami:
– To będzie dobry dzień.
Mogłaby tak leżeć bez końca – z ciepłem i oślepiającą jasnością słonecznego promienia na twarzy. Ostry dźwięk budzika przerwał ten błogostan, musiała wstać. W drodze do łazienki wykonała ruch dłonią przed panelem z kolorowymi diodami i z głośników popłynęła muzyka. Dźwięki skrzypiec, wiolonczeli i klawesynu rozlały się miękko po mieszkaniu. Nagranie znalazła w plikach odzyskanych z jakiegoś starego urządzenia – podpisane było Kanon Pachelbela. Choć utwór pochodził z archaicznych czasów, pasował do niej, mimo że miała tylko 18 lat i żyła u schyłku drugiego tysiąclecia.
Odkręciła kurek, z prysznica posypały się srebrne krople – smyki drobiły, wygrywając coraz krótsze wartości rytmiczne [Biały Tygrys skulił się i strząsał z biało-srebrnego futra urojone krople wody. Nie znosił, gdy Me brała prysznic lub chodziła na pływalnię]. Gdy dziewczyna kończyła toaletę, Kanon Pachelbela właśnie wybrzmiał. Zrezygnowała ze śniadania – spieszyła się do pracy jak zawsze, gdy czekała ją wyprawa do Dystryktu Czerwonego. Była Zbieraczem i przeciętnie raz w miesiącu z grupą innych Zbieraczy wyjeżdżała na teren zamknięty, zamieszkiwany kiedyś przez archaicznych ludzi. Zbierali wszystko, co uznawali za wartościowe, a potem katalogowali znaleziska. Czasami, ale bardzo rzadko, pozwalano im coś zatrzymać. Znajomi Me szybko sprzedawali przedmioty na czarnym rynku, ale ona nie potrafiła się z nimi rozstać. Gromadziła je, choć o przeznaczeniu niektórych nie miała pojęcia. Lubiła siadać wieczorami, brać w dłonie jeden z tajemniczych obiektów i wymyślać do czego mógł służyć. Tak oto o nieodgadnionym przeznaczeniu pozostały między innymi: zdekompletowany saksofon basowy, którego szczątki zawiesiła na ścianie nad łóżkiem i dziurkowany bęben pralki, z którego zrobiła nocną szafkę.
Stała na 200. piętrze przed rozsuwającymi się drzwiami windy.
– Dzień dobry panno Me – powiedział mechanizm, ale jego głos nie brzmiał mechanicznie, jakby się można było spodziewać – miał ciepłą barwę.
– Dzień dobry – odpowiedziała z uśmiechem. Tylko w stosunku do mówiących urządzeń była tak miła, za ludźmi nie przepadała. Zawsze ją albo złościli, albo onieśmielali. [Biały Tygrys przeciągnął się. Najchętniej wróciłby już do przytulnego mieszkania]. Dziewczyna cieszyła się jazdą pustą windą. Jej Mieszkaniowiec liczył 230 pięter, tak jak wszystkie Mieszkaniowce. Cały Dystrykt Żółty był nimi pokryty. Sterczały niczym betonowe słupy, a z okna każdego z mieszkań rozlegał się widok na ściany następnego Mieszkaniowca, albo na mur okalający dystrykt. Me nie mogła narzekać, bowiem mieszkała na 200. piętrze i przy sprzyjających warunkach mogła liczyć na słoneczne światło. Uwielbiała jasne smugi grające na złotym saksofonie zawieszonym nad łóżkiem.
Na 85. piętrze winda zaćwierkała, drzwi rozsunęły się. Lotta przekroczyła próg i ją również pozdrowił ciepły głos mechanizmu, ale nie odpowiedziała. Wydłubywała coś spomiędzy zębów [Biały Tygrys odsłonił kły i nastroszył wibryssy, uszy położył po sobie].
– Czy już nikt nie szanuje Protokołu Mieszkaniowca? Bachor spod siedemdziesiątki już dawno skończył 6 lat, a matka nie zamierza go oddać. Bękart zużywa przecież wodę, prąd i to wszystko naszym kosztem, kochaneńka, naszym kosztem. Właśnie jadę to zgłosić i…
[Głupia cipa – warknął Biały Tygrys i najeżył się].
Głos Lotty miał dziwną właściwość, pochłaniał cały tlen w windzie. Me wiedziała, że kobieta nie odpuści i będzie pomstować do końca ich podróży. Zawiesiła wzrok na twarzy Lotty i od czasu do czasu kiwała głową. W myślach odtwarzała Kanon Pachelbela, skupiając się na kojącym ją fragmencie na wiolonczelę [Biały Tygrys też się rozluźnił. Zajął się toaletą, lizał wielką łapę i nucił Pachelbela razem z Me]. Dotarły do poziomu garaży, gdzie Me rzuciła się pędem do swojego latającego skutera, pozostawiając w tyle oburzoną Lottę. Od razu wystartowała pionowo w górę, aby być bliżej słońca. Wiatr rozwiewał jej miedziane włosy, które nie mieściły się pod żadnym kaskiem [Biały Tygrys czuł, jak pęd powietrza przeczesuje jego pręgowane futro – zmrużył bursztynowe ślepia i mruknął z zadowolenia]. Me leciała nad Mieszkaniowcami. Odwróciła głowę w lewo i patrzyła w dal, gdzieś tam są Wszechocean i Dystrykt Biały. Ten skrawek „raju” zamieszkiwali bogacze, którzy mieli wszystko to, o czym pozostali mogli tylko śnić. Mieli niskie Mieszkaniowce zwane domami, których z nikim nie dzielili. Mieli ogrody i białe plaże, na których mogli wygrzewać się w słońcu. Jednak najbardziej Me zazdrościła im widoku słońca znikającego za morskim horyzontem. Sama znała to zjawisko tylko z książek i z filmów. Właśnie teraz oczami wyobraźni patrzyła na oranżową tarczę znikającą za widnokręgiem i pozostawiającą na powierzchni Wszechoceanu pomarańczowo-złotą plamę. Odbiła lekko w prawo, zbliżała się do Dystryktu Niebieskiego – do miejsca pracy.
Myliła się – to nie był miły dzień. Odwołano ich wypad do Dystryktu Czerwonego i spędziła siedem godzin na koszmarnych ćwiczeniach z bezpieczeństwa. Wszystko ją bolało, musiała poprawić sobie nastrój. Poważnie rozważała soczysty stek na obiad i sorbet ananasowy na deser. Skrzywiła się jednak gdy pomyślała o rzeźniku – napawał ją odrazą. Był gruby, spocony i zawsze szukał pretekstu żeby jej dotknąć. Ale wyobrażenie soczystego steku, w który się wgryza, zrobiło swoje i podjęła decyzję:
– No to do rzeźnika! [Biały Tygrys oblizał się wielkim, różowym jęzorem].
Drzwi rozsunęły się – Bingo! – pomyślała gdy za kontuarem zobaczyła młodego, przygarbionego i dość cherlawego chłopaka, pomocnika rzeźnika. Ożywił się na widok Me, znała się na mięsie, jak mało kto.
– Poproszę cztery steki.
– Hereford czy Black Angus? – zapytał chłopak.
[Biały Tygrys prawie wykrzyknął – Black Angus].
– Black Angus – odparła bez namysłu.
– Wybornie, proszę spojrzeć na ten marmurkowy wzór. Doskonały, doskonały wybór – mówił z podnieceniem, a nawet dostał rumieńców. Pochwałę szlachetnej mięsnej rasy z dawnych irlandzkich hodowli przerwało nadejście szefa.
– Ja panienkę obsłużę, wracaj na zaplecze – burknął.
Chłopak zwiądł, jakby zapadł się w siebie, i zniknął za kotarą. Me przewróciła oczami – bolała ją głowa, była poirytowana i chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu. Grubas zgrabnie zapakował cztery steki i przyjął należność – niepocieszony, bo położyła ją na ladzie, a liczył na dotyk jej smukłych, bladych palców. Wylał się zza lady i ruszył w kierunku drzwi. Wręczając Me pakunek, dotknął jej ręki i przygryzł dolną wargę. Dziewczyna wzdrygnęła się z obrzydzenia. [Biały tygrys gotował się do skoku, ale na szczęście ruch uliczny i lekki wiaterek jakoś go rozproszyły. Cała agresja uleciała, jej miejsce zajął piękny obraz czterech soczystych steków].
Przed windą, Lotta trajkotała do podręcznego komunikatora, brudząc go jaskrawoczerwoną szminką. Spotkanie teraz Lotty to ostatnia rzecz jakiej potrzebowała Me. Była głodna, a ból głowy narastał. Ruszyła do windy zdecydowanym krokiem. Drzwi rozsunęły się i Lotta skwapliwie skorzystała z okazji. Wyłączyła komunikator i od razu przystąpiła do ataku na i tak już zirytowaną Me. Głos Lotty zaskrzypiał.
– Właśnie zabrali to brudne szczenię, a jak to się darło, jak miotało…
Jej słowa odbijały się w głowie Me tętentem. Przymknęła oczy. Próbowała przywołać miękkie tony wiolonczeli i odciąć się od jazgotu kobiety, ale nie była w stanie. [Biały Tygrys już od momentu przekroczenia progu windy był rozdrażniony. Poruszał się nerwowo jak zwierzę w zbyt małej klatce. Robił dwa kroki i nawrót, znowu dwa kroki i nawrót. Jego ogon miotał się na wszystkie strony jak ogrodowy wąż wypuszczony z rąk podczas podlewania, szczególnie gdy ciśnienie wody jest bardzo duże]. Me zaczęła odliczać piętra: – 72, 73, 74… Nie pomagało. Słowa-gwoździe z ust Lotty sypały się na podłogę windy z łoskotem. Dziewczynie zakręciło się w głowie. Windą szarpnęło i zatrzymała się między piętrami po raz pierwszy w życiu Me. [Biały Tygrys spiął się i… skoczył].
Windę wypełnił kolor czerwony, trochę mnie jaskrawy niż szminka Lotty, ale za to było go dużo więcej, niż jeszcze przed chwilą na jej wargach. Winda ruszyła. Drzwi najpierw otworzyły się na 85. piętrze – nikt nie wysiadł. Na 200. wysiadła Me. Nie mogła się nadziwić swojemu biało-srebrnemu futru, tak cudownie miękkiemu. Ogon trzymała wysoko, trochę to niegodne tygrysa, ale za nic nie chciała unurzać go w krwi Lotty. Weszła do mieszkania i od razu przesunęła łapą przed panelem z diodami. Jej ukochana muzyka wypełniła przestrzeń, teraz musiała pozbierać myśli. Wyciągnęła się wygodnie na łóżku i odruchowo zaczęła wylizywać łapy, tam gdzie futro różowiło się od krwi. Poczuła metaliczny posmak – był przyjemny. Aksamitne tony wiolonczeli uspokajały ją. Mrużyła ślepia, nie przestawała lizać łap i oblizywać pyska. Nie czuła głodu, steki mogą poczekać. Wyciągnęła się na boku i wyprężyła. Pomyślała, że drzemka dobrze jej zrobi. Było późne popołudnie, ale znowu nie tak późne, aby nie odwiedzić dziś jeszcze raz rzeźnika – myślała Me i uśmiechała się.
Becia-Becia, studentka WUE